6/10
Byłam pewna, że ta powieść mnie oczaruje i nie będę się mogła od niej oderwać. Piękna okładka, tajemniczy tytuł, książka inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, a do tego tematyka II wojny światowej. Dla mnie to idealne zestawienie. Niestety aż tak dobrze nie było.
"Księga Utraconych Imion" to historia młodej Żydówki mieszkającej z rodzicami w Paryżu. Eva pracuje w bibliotece i kocha książki. Kiedy zaczyna się wojna jej ojciec zostaje aresztowany. Eva z matką muszą jak najszybciej wyjechać z okupowanego miasta. Niezbędne do tego są fałszywe dokumenty. Okazuje się, że dziewczyna na niebywały talent do ich podrabiania.
Mówiąc najogólniej, książka jest dobra, ale nie aż tak jak się spodziewałam. Strasznie drażniła mnie matka Evy. Tej postaci nie da się polubić ,a jej teksty przyprawiały mnie o ból głowy. Wątek miłosny jest dość dobrze skonstruowany. Trudna miłość w czasie wojny, prześladowania Żydów, brak perspektyw na lepsze życie to tylko niektóre tematy poruszane w książce. Najważniejsze w tym wszystkim jest podrabianie dokumentów i ratowanie życia dzieciom. Tytułowa księga to nic innego jak stara katolicka książka, w której Eva i jej ukochany Rémy za pomocą szyfru, zapisują prawdziwe imiona i nazwiska żydowskich dzieci. Zakochani całymi dniami pracują nad dokumentami, które umożliwiają przekroczenie granicy ze Szwajcarią.
To moje pierwsze i ostatnie z twórczością Kristin Harmel. Książka nie wywarła na mnie oczekiwanego wrażenia. Po prostu taka historyjka do przeczytania i zapomnienia. Język jest prosty i nie trzeba przy niej zbyt dużo myśleć. A zakończenie jest tak przewidywalne i nierealne, że szkoda na to komentarza.
Ta książka to jednym słowem średniaczek, który można przeczytać ale nie trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz