poniedziałek, 24 lutego 2014

Setny post - konkurs!

   Z okazji tego, iż to mój setny post na blogu postanowiłam zorganizować dla Was mały konkurs.
Do wygrania książka Patrica Suskinda "Pachnidło" oraz próbka perfum Guerlain'a  La petite noire.


Jako, że za oknem panuje iście wiosenna pogoda, pytanie konkursowe brzmi: Jak pachnie wiosna?
Autor(-ka) najciekawszej odpowiedzi zostanie nargrodzona. Powodzenia!

Regulamin konkursu:
1. Organizatorem konkursu jest autorka bloga Subiektywny Blog o Książkach.
2. Sponsorem nagrody jest autorka bloga Subiektywny Blog o Książkach. 
3. Aby wziąć udział w konkursie należy pod tym postem udzielić odpowiedzi na pytanie konkursowe oraz podać swój adres e-mail. 
4. Będzie mi miło, jeśli dodasz moje bloga do obserwowanych oraz polubisz go na Facebooku, choć nie jest to warunek konieczny.
5. Konkurs trwa od dziś (24.02.2014) do końca bieżącego miesiąca (28.02.2014).
6. Ogłoszenie wyników konkursu nastąpi najpóźniej do 03.03.2014. Ze zwycięzcą skontaktuje się drogą e-mailową.

piątek, 21 lutego 2014

Zabić drozda - Nelle Harper Lee


   Ostatnimi czasy dorosłam do tego, aby czytać książki, które powszechnie uznane są za klasykę i powieści kultowe. Nigdy nie miałam wątpliwości, że "Zabić drozda" do takich kategorii należy.
Gdy już cudownym zrządzeniem losu książka wpadła mi w ręce zaczęłam czytać.
I się zdziwiwiłam. Spodziewałam się czegoś innego. Tak naprawdę nie wiem do końca czego - po prostu nie tego, co zostało mi podane.

   Książka została podzielona na dwie części - pierwsza skupia się wokół tajemniczego sąsiada głównych bohaterów Boo Radleya. Dzieciaki znając historię rodziny, boją się już samego domu Radley'ów; mimo to chcą się dowiedzieć czy Boo żyje i jak wygląda, dlatego też co chwila wymyślają jak go z domu wywabić.
   Druga część zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. Pan Finch (ojciec bohaterów) broni oskarżonego o gwałt na białej dziewczynie Murzyna. W Ameryce lat trzydziestych nie jest to łatwe zadanie. Nie dość, że sam Atticus ma z tego powodu wiele nieprzyjemności (jest nazywany m.in. kochasiem czarnuchów), to oskarżony Tom Robinson z góry stoi na przegranej pozycji. I rzeczywiście - mimo, iż wszystkie dowody to tylko poszlaki, Robinson zostaje skazany na krzesło elektryczne za zbrodnię, której nie popełnił. Jedak słowo białego człowieka ma większą wartość.

   Książka w gruncie rzeczy podobała mi się, ale na ten inny sposób. Nie była to lektura, w której zatraciłabym się bez pamięci. Czytanie sprawiało  mi średnią przyjemność, ale musiałam dobrnąć końca, bo chciałam poznać zakończenie.
Wolę powieści z wartką, wciągającą akcją, nie żałuję jednak, że sięgnęłam po tę pozycję.

wyd.:   Rebis
stron   424
wydanie   I (2006)
tytuł oryginalny: To Kill a  Mockingbird




środa, 19 lutego 2014

Nie oceniaj książki po okładce. Część druga.


   Okładka to pierwsza rzecz, która wpada mi w oko. Jeśli nie znam książki ani auotra, zanim przeczytam opis z tyłu książki coś musi mnie do nie przekonać. A co to ma być, jeśli nie okładka. Był już na blogu wpis o ładnych okładkach (pewnie co jakiś czas będą nowe), teraz czas na okładki brzydkie.
Jest ich mnóstwo. I, paradoksalnie dlatego, że są nieładne, przykuwają uwagę.
Wybrane przeze mnie pozycje to tylko kropla w morzu okropności w jakie pakuje się, niejednokrotnie świetne książki.


W zamyśle - książka kucharska znanej polskiej celebrytki, tzn kucharki. Ale jak ja patrzę na okładkę to naprawdę odechciewa mi się jeść
 .
Właśnie czytam - i za każdym razem, kiedy sięgam po książkę, zastanawiam się jaką rolę w opowieść odegrały te portki.... Chyba wciąż mi to umyka....


Może zamiast "iścia" lepiej byłoby na okładce umieścić miejsce przeznaczenia?

Serio?

Już chyba zdjęcie zwykłego zboża byłoby bardziej interesujące.

I to Czarne (w sensie wydawnictwo)...

Żadna z okładek noblistki nie powala - ta chyba jest najgorsza.


Na szczęście na nowe wydanie da się patrzeć, bo na to średnio.

Jest tyle ładnych wydań, że widocznie wydawca stwierdził, że brzydkie też musi się pojawić.


Macie swoje nieulubione okładki?





piątek, 14 lutego 2014

Wyspa motyli - Corina Bomann



   Za oknem dżdżysto i chłodno, brr... co powiece na to, aby odwiedzić słoneczną i parną Sri Lankę? Podróż odbywa się na trasie Niemcy - Wielka Brytania - Cejlon. Na tę podróż nie potrzebny jest żaden bilet - wystarczy książka. 

   Dianę poznajemy w nie najlepszym momencie jej życia - nie dość, że jej mąż okazuje się łajdakiem (oczywiście twierdzi, e pierwszy raz zdradził żonę), to jeszcze ukochana ciotko-babcia dziewczyny trafia do szpitala, gdzie po kilku dniach umiera.
Zanim jednak staruszka wybrała się na tamten świat poprosiła Dianę,aby ta rozwikłała rodzinną tajemnicę. I tak oto śmierć jednej kobiety staje się początkiem pięknej przygody innej.

   Ciotka zostawiła młodej prawniczce kilka wskazówek - podążając ich tropem Diana wyrusza na drugi koniec świata - odwiedza Sri Lankę, gdyż właśnie tam prowadzą wszystkie tropy.
   Na miejscu udaje się do przyjaciela swojego przyjaciela, by ten pomógł jej prowadzić małe śledztwo. 
   Wśród zielonych  wzgórz Cejlonu i aromatycznych zapachów herbacianych pól Diana z Jonathanem docierają na plantację, na której dwa wieki temu mieszkała prababka Diany. Tam, szukając rozwiązania zagadki sprzed lat, nawet nie zdają sobie spawy jak bardzo stają się sobie bliscy.

   Poza śledzeniem poczynań Diany mamy też wgląd w życie Grace Tremayne - przodkini prawniczki, która w 1887 roku mieszkała na plantacji herbaty Vannattuppucci. Co drugi rozdział cofamy się w czasie o dwa wieki, aby z wypiekami na twarzy śledzić losy Grace, podziwiać jej odwagę, kibicować miłości, a czasem podzielać jej oburzenie.

   Dianie oczywiście udaje się rozwiązać zagadkę - to żadna tajemnica, ale jeśli chcecie poznać treść zarówno zagadki jak i odpowiedzi, sami musicie sięgnąć po książkę.  

   Ja wybrałam "Wyspę motyli" w nadziei, że będzie podobna do "Szamanki na szpilkach" - podobna nie jest, ale mimo wszystko okazała się być wspaniałą lekturą na zimowe wieczory. 
Polecam!


wyd.: Otwarte
stron 464
wydanie I (15.07.2013)
tytuł oryginalny: Die Schmetterlingsinel


Mała dygresja autorki: niemiecki to zaiste piękny język, w jakim bowiem innym języku świata słowo motyl [schmetterling] brzmi tak pięknie i melodyjnie?


niedziela, 9 lutego 2014

"Złodziejka książek" kontra "Złodziejka książek", czyli po co poprawiać coś,co jest doskonałe?



 Jako wielka miłośniczka „Złodziejki książek” z niecierpliwością czekałam na chwilę, kiedy będę mogła wreszcie zobaczyć ekranizację. Aż w końcu nadszedł ten czas.
Z doświadczenia wiedziałam, że nawet najlepszy reżyser nie byłby w stanie oddać niepowtarzalnego klimatu, jaki w powieści udało się stworzyć Marcusowi Zusakowi. 
Mimo to, na coś takiego przygotowana nie byłam.
  
 Chris Columbus, reżyser serii o Harrym Potterze udowodnił, że można zrobić przyzwoitą ekranizację książki. „Igrzyska śmierci” też nie są najgorsze. Jednak oglądając „Złodziejkę książek” miałam wrażenie, że realizatorzy filmu przeczytali co najwyżej streszczenie powieści.

  W osłupieniu wpatrywałam się w ekran co chwilę powtarzając: ale to nie było tak! W książce czegoś takiego nie ma! Przecież to nie może być żona burmistrza! To ma być Rosa?! I tak przez ponad 2 godziny.

 Wierzę w to, że twórcy „Złodziejki książek” chcieli stworzyć piękny film na podstawie pięknej książki. Jednak gdzieś po drodze coś zniknęło, coś się pojawiło, coś się zmieniło... W rezultacie z bardzo dobrej książki zrobiono bardzo przeciętny film.
Jedyna rzecz, do której nie mam zastrzeżeń to rewelacyjny Geoffrey Rush w roli Hansa Hubermanna.