Wszyscy zachwycają się "Lolitą" Vladimira Nabokova. Ja nie. Mnie zdecydowanie bardziej podobała się pierwsza powieść Rosjanina - "Maszeńka".
Bohaterem książki jest Lew Glebowicz Ganin - młody Rosjanin, którego życie zmusiło do życia na emigracji. W nędznym berlińskim pensjonacie dla uchodźców przypadek sprawia, że przypomina mu się miłość sprzed lat.
Przenosimy się z Ganinem w czasy, kiedy jako szesnastoletni chłopak, podczas wakacji, poznał Maszeńkę - swoją pierwszą i jak do tej pory jedyną prawdziwą miłość. Odbywamy z nimi spacery po parku, romantyczne schadzki w altance.
Potem jednak nastała zima, młodzi rozstali się, jednak mimo fizycznej odległości, myślami cały czas byli przy sobie.
Po tych pamiętnych wakacjach spotkali się jeszcze kilkakrotnie.
Życie sprawiło, że Lew zapomniał o ukochanej na kilka lat, teraz jednak, w Berlinie, uświadomił sobie, że naprawdę nigdy nie przestał jej kochać.
Postanawia jej to wyznać, a los chce mu w tym dopomóc - spotkanie z Maszeńką może nastąpić już za chwilę, za kilka dni...
Czytając książkę cały czas miałam wrażenie, że bije z niej tęsknota za Rosją, jaka by nie była.
Nostalgia z jaką Nabokov snuje swoją opowieść szybko udziela się czytelnikowi nie opuszcza go jeszcze długo po skończeniu książki.
Ponadto w trakcie lektury dociera do nas, że każdy z nas ma swoją Maszeńkę.
A zakończenie...? No cóż, spodziewałabym się każdego, ale nie takiego.
wyd.: Muza S.A.
stron:144
rok wydania: 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz