Jeśli chodzi o mnie i o książki to nie mam ulubionego rodzaju.
Lubię i dość wymagającego w czytaniu Coelho i lekką i przyjemną
Szwaję. Horrory i powieści okraszone humorem.
Nie przepadałam jednak za opowiadaniami. Kilka przeczytanych mnie dość skutecznie zniechęciło, gdyż zazwyczaj w takim zbiorze jest jedno dobre i kilka do niczego. Tak na przykład było z „Niezwykłym uczuciem spadania” czy „Molekułami emocji”.
Bez większego więc entuzjazmu zajęłam się lekturą „Marzycielki z Ostendy” Erica – Emmanuela Schmitta.
Po przeczytaniu pierwszego z opowiadań byłam przekonana, że oto jedyne dobre opowiadanie mam za sobą. Po przeczytaniu drugiego nie mogłam doczekać się kiedy rozpocznę kolejne i tak do końca. Przy czym ostatnie „Kobieta z bukietem” podobało mi się najbardziej. Podobało to zbyt mało powiedziane. Zachwyciło mnie; historia chwytająca za serce, ale też dająca do myślenia, bez jednoznacznego zakończenia.
Niesiona falą zachwytu nad pisarzem chwyciłam kolejny zbiór opowiadań jego autorstwa – „Odette i inne historie miłosne”.
I okazało się, że „Marzycielka…” była tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę.
W „Odette…” nie podobało mi się nic, żadne z opowiadań. Wszystkie, moim zdaniem, były nijakie - ot, każdy licealista były w stanie napisać coś podobnego.
Może kiedyś uda mi się przekonać samą siebie do opowiadań, póki co jednak wolę konkretne powieści.
wyd.: Znak
Schmitta przeczytałem tylko "Oskara i Panią Różę" (właśnie - ma ltoś rozeznanie, czy tytuły powinno się odmieniać?), nic więcej nie czytałem i nie mam zamiaru. To jedno opowiadanie podobało mi się, ale jakoś nie odczuwam większej potrzeby zapoznawania się z literaturą tego pana.
OdpowiedzUsuńZapraszam
OdpowiedzUsuńhttp://thisplaceweliveitisnotwherewebelong.blogspot.com/