“Lśnienie”, “Diabeł ubiera się u Prady”, “Zmierzch”, “Weronika
postanawia umrzeć”, „Jedz, módl się, kochaj”, "Igrzyska śmierci" –
książki. Zekranizowane. Dlaczego? Dla pieniędzy.
Nigdy jeszcze (podobnie jak większość moich znajomych) nie widziałam
ekranizacji książki lepszej od książki właśnie. Gorszą – wielokrotnie.
Za każdym razem, gdy oglądam wolumin przerobiony na superprodukcję, zastanawiam się jak ze świetnej książki można zrobić denny film? No widać można.
Skoro powieść odniosła ogromny sukces, to przeniesiona na duży ekran przyniesie duże pieniądze. Szczególnie uwzględniając fakt, że jednak więcej ludzi wciąż ogląda filmy niż czyta książki. Schemat wygląda tak: dobra książka + dobrzy aktorzy (choć nie zawsze) + reżyser = kasowy sukces .
Za każdym razem, gdy oglądam wolumin przerobiony na superprodukcję, zastanawiam się jak ze świetnej książki można zrobić denny film? No widać można.
Skoro powieść odniosła ogromny sukces, to przeniesiona na duży ekran przyniesie duże pieniądze. Szczególnie uwzględniając fakt, że jednak więcej ludzi wciąż ogląda filmy niż czyta książki. Schemat wygląda tak: dobra książka + dobrzy aktorzy (choć nie zawsze) + reżyser = kasowy sukces .
Tylko, że mnie to mierzi.
Nie przeszkadza mi wcale fakt, że coś ktoś zekranizował, tylko że nie oddał klimatu książki. Albo, co gorsze chyba, mimo iż film jest na podstawie książki, tak naprawdę mało ma z nią wspólnego. Zgadza się tytuł, ogólny zarys historii i tyle. Akcja zostaje przeniesiona w inne miejsce, sceny, wątki pomieszane, imiona pozmieniane… (vide „Weronika postanawia umrzeć”).
Zdaję sobie sprawę , że trudne, albo wręcz niemożliwe jest, wierne odtworzenie książki. Film musiałby trwać zapewne kilka godzin. Ale można się postarać.
Dużo w tej kwestii mogą zdziałać autorzy. Jeśli już godzą się na zekranizowanie swojego dzieła, to niech zadbają o coś ponad swoje honorarium.
Tak na przykład zrobiła J. K. Rowling. Ustaliła z twórcami filmu, które fragmenty są mniej ważne i można je pominąć, oglądała co ważniejsze sceny niejednokrotnie odsyłając je do poprawki, bo nie o to w nich chodzi.
Czy miało to wpływ na kinową wersję „Harrego Pottera”? Na pewno – i wyszło ekranizacji na dobre. A więc można.
Nie przeszkadza mi wcale fakt, że coś ktoś zekranizował, tylko że nie oddał klimatu książki. Albo, co gorsze chyba, mimo iż film jest na podstawie książki, tak naprawdę mało ma z nią wspólnego. Zgadza się tytuł, ogólny zarys historii i tyle. Akcja zostaje przeniesiona w inne miejsce, sceny, wątki pomieszane, imiona pozmieniane… (vide „Weronika postanawia umrzeć”).
Zdaję sobie sprawę , że trudne, albo wręcz niemożliwe jest, wierne odtworzenie książki. Film musiałby trwać zapewne kilka godzin. Ale można się postarać.
Dużo w tej kwestii mogą zdziałać autorzy. Jeśli już godzą się na zekranizowanie swojego dzieła, to niech zadbają o coś ponad swoje honorarium.
Tak na przykład zrobiła J. K. Rowling. Ustaliła z twórcami filmu, które fragmenty są mniej ważne i można je pominąć, oglądała co ważniejsze sceny niejednokrotnie odsyłając je do poprawki, bo nie o to w nich chodzi.
Czy miało to wpływ na kinową wersję „Harrego Pottera”? Na pewno – i wyszło ekranizacji na dobre. A więc można.
Ekranizacje równie dobre jak książki zdarzają się. Nie często, ale
są. I wtedy siedząc w kinie wiem, a nie tylko domyślam się, co oglądam
Rzadko, ale jednak zdarza mi się najpierw obejrzeć film, dopiero potem sięgnąć po książkę.
Bo jeśli byłam zachwycona filmem, wiem, że książka będzie jeszcze lepsza.
Bo jeśli byłam zachwycona filmem, wiem, że książka będzie jeszcze lepsza.
I tak jest bezpieczniej. Mam pewność, że się nie rozczaruję.