środa, 19 lutego 2014

Nie oceniaj książki po okładce. Część druga.


   Okładka to pierwsza rzecz, która wpada mi w oko. Jeśli nie znam książki ani auotra, zanim przeczytam opis z tyłu książki coś musi mnie do nie przekonać. A co to ma być, jeśli nie okładka. Był już na blogu wpis o ładnych okładkach (pewnie co jakiś czas będą nowe), teraz czas na okładki brzydkie.
Jest ich mnóstwo. I, paradoksalnie dlatego, że są nieładne, przykuwają uwagę.
Wybrane przeze mnie pozycje to tylko kropla w morzu okropności w jakie pakuje się, niejednokrotnie świetne książki.


W zamyśle - książka kucharska znanej polskiej celebrytki, tzn kucharki. Ale jak ja patrzę na okładkę to naprawdę odechciewa mi się jeść
 .
Właśnie czytam - i za każdym razem, kiedy sięgam po książkę, zastanawiam się jaką rolę w opowieść odegrały te portki.... Chyba wciąż mi to umyka....


Może zamiast "iścia" lepiej byłoby na okładce umieścić miejsce przeznaczenia?

Serio?

Już chyba zdjęcie zwykłego zboża byłoby bardziej interesujące.

I to Czarne (w sensie wydawnictwo)...

Żadna z okładek noblistki nie powala - ta chyba jest najgorsza.


Na szczęście na nowe wydanie da się patrzeć, bo na to średnio.

Jest tyle ładnych wydań, że widocznie wydawca stwierdził, że brzydkie też musi się pojawić.


Macie swoje nieulubione okładki?





2 komentarze:

  1. Okładki faktycznie niezbyt ładne, ale to podpisy pod nimi mnie rozbroiły ;-) Kiedyś Zysk i S-ka przodował w brzydkich okładkach - ktoś bez talentu brał jakiś przedmiot, robił mu zdjęcie i wstawiali to na przód książki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda z okładkami, jak na niektóre patrzę, to nie mam wcale ochoty ich czytać :)

    OdpowiedzUsuń