7/10
„Nikt nie idzie” to kolejna już książka Jakuba Małeckiego, po którą sięgnęłam. I jak do tej pory ta podobała mi się najmniej. Nie znaczy to jednak, że jest to zła czy nieciekawa pozycja, bynajmniej.
„Nikt nie idzie” to opowieść o Marzenie i Antonim i ich synu Klemensie, o Oldze i chłopcu od grabienia liści - Igorze.
Kiedy Antoni ginie w katastrofie lotniczej Marzena zostaje sama z niepełnosprawnym dzieckiem. Mimo to, radzi sobie, jednak poświęcając się dla syna zapomina o sobie. I przez to Klemens w końcu zostaje sam.
Olga i Igor znają się od dziecka, los ich złącza po to, by później każde poszło swoją drogą i by po czasie znów mogli spleść dłonie i życie, kolejny raz nie na zawsze.
Jak to u Małeckiego bywa bohaterowie w końcu się spotykają.
Olga, kiedyś przypadkiem zauważa Klemensa stojącego na przystanku, tak zapadł jej w pamięć, że długo po tym przelotnym spotkaniu jeszcze o nim myśli. Aż dużo później znów go dostrzega, w momencie, kiedy niespodziewanie zostaje zupełnie sam. Dziewczyna niewiele myśląc wysiada z tramwaju i zabiera tego dziwnego chłopaka do siebie do domu. Klemens nie mówi, jest niepełnosprawny umysłowo, nie można się z nim porozumieć. Olga tak naprawdę nie wie, co ma z nim począć. W końcu postanawia pojechać z Dzikiem, jak go niegdyś nazwała, na najbliższy komisariat policji. Chłopak jednak ucieka. W końcu Olga odwozi go pod adres, który Klemens ma wytatuowany na przedramieniu. Tam omal jej nie zabija...
Po tym wydarzeniu w życiu Olgi znów pojawia się Igor, z którym dziewczyna lata temu bawiła się drewnianymi zabawkami, później była na studniówce, w końcu odeszła od niego w dniu, w którym ten jej się oświadczył. Igor pomaga jej odszukać Klemensa, znajdują go i jego wujka i w czwórkę jadą zrealizować zapomniany voucher na lot motolotnią.
Bardzo spodobał mi się motyw postaci, które mają swoje "dziwności": pani Marzena zbiera fontanny, tata Olgi to pianista, który nie gra na pianinie, a Klemens nosi plecak wypełniony balonami na hel.
„Nikt nie idzie” to historia poruszająca i dość smutna. Mnie w niej jednak brakowało tego "czegoś" co dostałam w „Rdzy” czy „Dygocie”. I to mój jedyny zarzut. Poza tym Kuba Małecki czaruje czytelnika jak zawsze, snuje opowieść w ten swój charakterystyczny małecki sposób, wciąga czytelnika w świat wykreowanych przez siebie bohaterów i ich rzeczywistości.
A zakończenie przywodzi mi na myśl zakończenia książek japońskiego pisarza - Harukiego Murakamiego - jest nieoczywiste i każdy czytelnik może zakończyć tę historię według własnego pomysłu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz