środa, 11 marca 2015

Śniadanie u Tiffany'ego - Truman Capote

5/10



   W ramach nadrabiania filmowych zaległości, postanowiłam obejrzeć "Śniadanie u Tiffany'ego" , jednak najpierw trzeba było przypomnieć sobie książkę. Dawno, dawno temu już ją czytałam, ale niewiele pamiętam z lektury. I w sumie nic dziwnego - nie jest to książka, o której koniecznie chcę pamiętać.

   Moim zdaniem najsłynniejsze dzieło Trumana Capote'a jest dokładnie nijakie.
Historia młodziutkiej i głupiutkiej Holly Golightly nie porywa, momentami wręcz nudzi. Dziewczyna jest w ciągłej podróży, poznajemy ją, gdy zatrzymuje się w Nowym Jorku i zaprzyjaźnia z narratorem powieści, którego nazywa Fred (od imienia swojego brata).
Szybko przekonujemy się, że panna Holly niezbyt przejmuje się takimi prozaicznymi rzeczami jak dobre obyczaje, pieniądze na utrzymanie, konwenanse... Za to bardzo chętnie czerpie z życia pełnymi garściami, tym bardziej, ze zawsze w pobliżu znajduje się jakiś mężczyzna, który zapłaci za obiad czy "pożyczy" na taksówkę. I tak życie Holly mija od jednego wieczornego wyjścia do drugiego. Od jednego przypadkowo poznanego faceta do kolejnego.
Aż któregoś dnia znajduje dziewczynę jej mąż. Holly wyszła za niego mając lat 14. Niczego to jednak nie zmienia. Chociaż małżonek kocha dziewczynę (która jest młodsza od niektórych jego dzieci), daje jej wolną rękę.

   Pewnego dnia Holly po prostu znika. Wyjeżdża. I koniec. 
Oczywiście przez cały cały czas Holly Golightly miała twarz pięknej Audrey Hepburn, której wizerunek nijak nie pasuje mi do książkowej bohaterki. Raczej widziałabym w tej roli Marylin Monroe, ale to już spostrzeżenie czysto filmowe. 


wyd.: Albatros
stron  216
tytuł oryginalny: Breakfast at Tiffany's 

1 komentarz: