środa, 29 sierpnia 2012

Camilla Läckberg


 Z książkami Lackberg mam pewien problem.
Wszystkie są w jakiś sposób takie same, ale i tak po zakończeniu jednej pewne jest, że sięgnie się po kolejną.

Każda część sagi ma mniej więcej taki sam schemat - morderstwo - tajemnica sprzed lat - Ericka, która rozwiązuje sprawę wcześniej niż jej mąż policjant i jego koledzy z komisariatu w Tanumshede.

Jednak książka kończy się tak, że po prostu trzeba przeczytać następną, a o to chodzi, żeby czytelnik chciał kolejną część wziąć do ręki.

I póki co Szwedka pisze tak, że mimo wszystko, czekam niecierpliwie na 9 część 


wtorek, 28 sierpnia 2012

Myszy i ludzie


Po raz pierwszy mam problem z napisaniem o książce. Po prostu sama nie wiem, co mam o niej myśleć. Podobała mi się, to pewne, ale tak jakoś inaczej.

„Myszy i ludzie”  dziełem wybitnym jest. Steinbeck poruszył wszystkie ważne problemy w sposób niezwykle obrazowy, ale i prosty. 

Tematem, który wysuwa się na pierwszy plan jest przyjaźń. I marzenia. 

Główni bohaterowie diametralnie się od siebie różnią pod każdym względem. Lennie – olbrzymi,  nieporadny, nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły. George – zwinny, odpowiedzialny.  Poza piękną przyjaźnią, która nie należy do łatwych, łączy ich wspólne marzenie – posiadanie własnego gospodarstwa; koniecznie z królikami. 
Żeby zebrać na to potrzebne środki chodzą od farmy do farmy podejmując się pracy w charakterze parobków. 

Jedno z gospodarstw, w którym się zatrudnili  posłużyło autorowi, aby ukazać problemy Ameryki lat 30-tych XX wieku.
Dyskryminacja rasowa, nierówność między kobietą a mężczyzną, słabszym a silniejszym, młodym a starym…
I marzenia – marzenia, które pozwalają iść naprzód, dają nadzieję i wyznaczają cel. Pozwalają żyć.

Na początku jednak napisałam, że książka podobała mi się inaczej. Już tłumaczę – przez cały czas miałam gdzieś z tyłu głowy „Tajemnicę Brokeback Mountain”. 
Przyjaźń Lenniego i Georga wydawała mi się nie do końca tylko przyjaźnią. Czytając czekałam jednocześnie na moment, kiedy będę mogła wykrzyknąć: „Ha! A jednak!”. 
 Taki moment jednak nie nadszedł…

wyd.: Prószyński i S-ka
stron: 120
rok wydania: 2012

środa, 22 sierpnia 2012

Marzycielka z Ostendy, Odette i inne historie miłosne





 




















Jeśli chodzi o mnie i o książki to nie mam ulubionego rodzaju. 

Lubię i dość wymagającego w czytaniu Coelho i lekką i przyjemną Szwaję. Horrory i powieści okraszone humorem.

Nie przepadałam jednak za opowiadaniami. Kilka przeczytanych mnie dość skutecznie zniechęciło, gdyż zazwyczaj w takim zbiorze jest jedno dobre i kilka do niczego. Tak na przykład było z „Niezwykłym uczuciem spadania” czy „Molekułami emocji”.
 Bez większego więc entuzjazmu zajęłam się lekturą „Marzycielki z Ostendy” Erica – Emmanuela Schmitta.

Po przeczytaniu pierwszego z opowiadań byłam przekonana, że oto jedyne dobre opowiadanie mam za sobą. Po przeczytaniu drugiego nie mogłam doczekać się kiedy rozpocznę kolejne i tak do końca. Przy czym ostatnie „Kobieta z bukietem” podobało mi się najbardziej. Podobało to zbyt mało powiedziane. Zachwyciło mnie; historia chwytająca za serce, ale też dająca do myślenia, bez jednoznacznego zakończenia.

Niesiona falą zachwytu nad pisarzem chwyciłam kolejny zbiór opowiadań jego autorstwa – „Odette i inne historie miłosne”.

I okazało się, że „Marzycielka…” była tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę.
W „Odette…” nie podobało mi się nic, żadne z opowiadań. Wszystkie, moim zdaniem, były nijakie - ot, każdy licealista były w stanie napisać coś podobnego.

Może kiedyś uda mi się przekonać samą siebie do opowiadań, póki co jednak wolę konkretne powieści.

wyd.: Znak

wtorek, 21 sierpnia 2012

Carrie



Kim jest tytułowa Carrie?
Nastolatką, uczennicą liceum. Ale także szkolnym wyrzutkiem, pośmiewiskiem, córką fanatyczki religijnej. Jest też dziewczyną obdarzoną niecodziennymi zdolnościami.

Pierwszy raz owe zdolności jej matka zaobserwowała, gdy Carrie była małym dzieckiem, ale sama dziewczyna nie pamiętała o tym. Swoją moc uświadomiła sobie, gdy miała lat 16, a początek wszystkim wydarzeniom dał szkolny prysznic. Carrie na oczach koleżanek dostała pierwszy raz w życiu miesiączki – już samo to było dość upokarzające, poza tym dziewczyna nie była uświadomiona co się z nią dzieje, dlaczego krwawi. Jakby tego było mało koleżanki, zaczęły się z niej wyśmiewać, obrzucać tamponami.
W końcu nauczycielka uświadomiła Carrie co się dzieje i odesłała do domu.
Jakiś czas później w szkole odbywał się wiosenny bal, na który, ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich dziewczyna została zaproszona przez jednego z najpopularniejszych chłopaków w szkole.
Jak można było przypuszczać, matka za nic w świecie nie pozwalała córce pójść na zabawę. Zamiast tego, kazała jej zamknąć się w komórce i modlić o przebaczenie. Carrie jednak sprzeciwiła się matce i zaczęła świadomie korzystać ze swoich zdolności. 
Poszła na bal. Mało tego, po raz pierwszy w życiu wyglądała pięknie. Tak pięknie, że wraz z partnerem została wybrana na królową balu. 

I tu ta krótka bajka się kończy. Za sprawą wrednej koleżanki i jej chłopaka Carrie zostaje oblana wiadrem krwi na oczach całej szkoły, zostaje upokorzona. Kolejny raz, ostatni.
Dziewczyna decyduje się dać nauczkę wszystkim, którzy kiedykolwiek z niej szydzili, wyśmiewali, lekceważyli. Robi to, robi to bardzo skutecznie, skutecznie jak nikt wcześniej…

Książka jest skonstruowana z niecodzienny sposób, poza opisem akcji, mamy wtrącenia, jakby wycinki z dzieł naukowych na temat Carrie White. Na początku trochę przeszkadzało mi to w czytaniu, jednak szybko można się przyzwyczaić.

„Carrie” to pierwsza powieść Kinga – pierwsza i moim zdaniem, jedna z najlepszych.

wyd.: Prószyński i S-ka
stron: 204
rok wydania: 2011

piątek, 17 sierpnia 2012

Złodziejka książek



„Złodziejka książek” to powieść piękna, magiczna.

Nie ma sensu pisać o niej dużo, bo cokolwiek bym nie napisała nie zrozumiecie dopóki sami nie dacie jej szansy, prawda Paweł?

Przejechała dłonią po pierwszej półce, słuchając szelestu, z jakim jej paznokcie dotykają kręgosłupa każdego z tomów. Brzmiało to jak muzyka lub tupot biegnących stóp. Użyła obu dłoni. Przyspieszyła. Jedna półka po drugiej. Zaśmiała się. Jej głos podszedł wysoko do gardła i rozszedł się po całym pokoju, a kiedy przestała się śmiać i stanęła pośrodku, spędziła długie minuty, patrząc to na półki, to na swoje palce. 
Ilu książek dotknęła?Ile poczuła?
Znów podeszła do półek i zrobiła to ponownie, tym razem wolniej, wyciągniętą dłonią, pozwalając opuszkom poczuć twardość każdego grzbietu. To było jak magia, jak czyste piękno, jak światło padające z  kandelabru. "


wyd.: Nasza Księgarnia
stron; 496
rok wydania:2011

niedziela, 12 sierpnia 2012

Kafka nad morzem


"Kafka nad morzem" to pierwsza (i jak dotąd) jedyna książka Murakamiego jaką miałam przyjemność czytać.

Już po kilku pierwszych rozdziałach stwierdziłam, że książka łączy w sobie charakter powieści Carlosa Ruiza Zafona i styl "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa. 

Murakami w niezwykły sposób spaja jak najbardziej realną rzeczywistość z postaciami nie z tego świata. W małej miejscowości gdzieś w Japonii ukrywa Kamień, za pomocą którego można dostać się Tam, choć tak naprawdę nie wiadomo gdzie jest Tam i czym jest. 

Bohaterowie "Kafki..." to "najtwardszy piętnastolatek na świecie" i niezbyt rozgarnięty dziadek, od którego wielu mędrców mogłoby się sporo nauczyć.

Gorąco wszystkim polecam :)

wyd.: Muza S.A.
stron: 624
rok wydania: 2007 

poniedziałek, 30 lipca 2012

Książka contra film

“Lśnienie”, “Diabeł ubiera się u Prady”, “Zmierzch”, “Weronika postanawia umrzeć”,  „Jedz, módl się, kochaj”, "Igrzyska śmierci" – książki. Zekranizowane. Dlaczego? Dla pieniędzy.

Nigdy jeszcze (podobnie jak większość moich znajomych) nie widziałam ekranizacji książki lepszej od książki właśnie. Gorszą – wielokrotnie.
Za każdym razem, gdy oglądam wolumin przerobiony na superprodukcję, zastanawiam się jak ze świetnej książki można zrobić denny film? No widać można.
Skoro powieść odniosła ogromny sukces, to przeniesiona na duży ekran przyniesie duże pieniądze. Szczególnie uwzględniając fakt, że jednak więcej ludzi wciąż ogląda filmy niż czyta książki. Schemat wygląda tak: dobra książka + dobrzy aktorzy (choć nie zawsze) + reżyser = kasowy sukces .

Tylko, że mnie to mierzi.
Nie przeszkadza mi wcale fakt, że coś ktoś zekranizował, tylko że nie oddał klimatu książki. Albo, co gorsze chyba, mimo iż film jest na podstawie książki, tak naprawdę mało ma z nią wspólnego. Zgadza się tytuł, ogólny zarys historii i tyle. Akcja zostaje przeniesiona w inne miejsce, sceny, wątki pomieszane, imiona pozmieniane… (vide „Weronika postanawia umrzeć”).
Zdaję sobie sprawę , że trudne, albo wręcz niemożliwe jest, wierne odtworzenie książki. Film musiałby trwać zapewne kilka godzin. Ale można się postarać.
Dużo w tej kwestii mogą zdziałać autorzy. Jeśli już godzą się na zekranizowanie swojego dzieła, to niech zadbają o coś ponad swoje honorarium.
Tak na przykład zrobiła J. K. Rowling. Ustaliła z twórcami filmu, które fragmenty są mniej ważne i można je pominąć, oglądała co ważniejsze sceny niejednokrotnie odsyłając je do poprawki, bo nie o to w nich chodzi.
Czy miało to wpływ na kinową wersję „Harrego Pottera”? Na pewno – i wyszło ekranizacji na dobre. A więc można.

Ekranizacje równie dobre jak książki zdarzają się. Nie często, ale są. I wtedy siedząc w kinie wiem, a nie tylko domyślam się, co oglądam :) 

Rzadko, ale jednak zdarza mi się najpierw obejrzeć film, dopiero potem sięgnąć po książkę.
Bo jeśli byłam zachwycona filmem, wiem, że książka będzie jeszcze lepsza.

I tak jest bezpieczniej. Mam pewność, że się nie rozczaruję.