wtorek, 2 listopada 2021

Dżozef - Jakub Małecki

 7/10



   „Dżozef” to jedna z wcześniejszych książek Jakuba Małeckiego, moim odczuciu nieco inna niż późniejsza „Rdza” czy „Dygot”. Może nie gorsza, ale zdecydowanie mniej w niej małeckości.

    Na jednej sali szpitalnej spotyka się czterech mężczyzn, każdy z innego świata: dresiarz Grzegorz, biznesman Kurz, Maruda i pan Stachu zwany Czwartym - wielbiciel Josepha Conrada. Dni mijają pacjentom, jak to w szpitalu, powoli i niezbyt ekscytująco, przynajmniej do pewnego momentu...
Czwarty zaczyna w nocy gorączkować, prosi Grzegorza, żeby wziął coś do pisania i spisał jego ostatnią powieść, więc Grzegorz pisze. Co dziwne, rano Pan Stachu nic nie pamięta. Sytuacja powtarza się kilka razy, aż historia Czwartego wciąga współtowarzyszy coraz bardziej, coraz głębiej. Jednocześnie z każdą zapisaną stroną znika kawałek szpitala, najpierw jedna sala, potem kolejne, aż pod koniec opowieści zostaje wyłącznie jedno pomieszczenie, w którym zniknęły drzwi, okno, wszystko spowija ciemność. Kurz i Grzechu są przekonani, że tylko koniec opowieści Czwartego może ich ocalić. Ale czy ocali również Pana Stacha? Czy Drewniak mu to wybaczy?

   „Dżozef” zaskoczył mnie realizmem magicznym; znikające pomieszczenia i żywe figurki z drewna, niektóre złe do cna... 
   Jak zwykle u Małeckiego opowieść snuta jest dwuwymiarowo: tu i wcześniej, lata temu. I w opowieści pana Staszka dało się wyczuć tę charakterystyczną dla autora małeckość, ale było jej mniej niż w innych książkach.
Jak wspominałam na początku, nie jest to zła książka (nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Jakub Małecki mógł napisać zła książkę;) ), ale zdecydowanie różni się od tych późniejszych i choćby dlatego warto się z nią zapoznać.


wyd.: SQN
stron 320

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz