niedziela, 9 lutego 2014

"Złodziejka książek" kontra "Złodziejka książek", czyli po co poprawiać coś,co jest doskonałe?



 Jako wielka miłośniczka „Złodziejki książek” z niecierpliwością czekałam na chwilę, kiedy będę mogła wreszcie zobaczyć ekranizację. Aż w końcu nadszedł ten czas.
Z doświadczenia wiedziałam, że nawet najlepszy reżyser nie byłby w stanie oddać niepowtarzalnego klimatu, jaki w powieści udało się stworzyć Marcusowi Zusakowi. 
Mimo to, na coś takiego przygotowana nie byłam.
  
 Chris Columbus, reżyser serii o Harrym Potterze udowodnił, że można zrobić przyzwoitą ekranizację książki. „Igrzyska śmierci” też nie są najgorsze. Jednak oglądając „Złodziejkę książek” miałam wrażenie, że realizatorzy filmu przeczytali co najwyżej streszczenie powieści.

  W osłupieniu wpatrywałam się w ekran co chwilę powtarzając: ale to nie było tak! W książce czegoś takiego nie ma! Przecież to nie może być żona burmistrza! To ma być Rosa?! I tak przez ponad 2 godziny.

 Wierzę w to, że twórcy „Złodziejki książek” chcieli stworzyć piękny film na podstawie pięknej książki. Jednak gdzieś po drodze coś zniknęło, coś się pojawiło, coś się zmieniło... W rezultacie z bardzo dobrej książki zrobiono bardzo przeciętny film.
Jedyna rzecz, do której nie mam zastrzeżeń to rewelacyjny Geoffrey Rush w roli Hansa Hubermanna.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz