Latem zdecydowałam się zapoznać z twórczością pani Emily Henry i choć postawiłam na wakacyjną książkę, spotkanie nie było zbyt udane. Ale spotkałam się z głosami, że to nie jej najlepsza powieść, więc postanowiłam dać autorce kolejną szansę. Tym razem sięgnęłam po jakże obiecujący tytuł „Book Lovers”.
Nora to agentka literacka, która kocha pracę, książki, Nowy Jork i swoją siostrę.
Wydawca Charlie na pierwszym spotkaniu biznesowym wzbudza w Norze same negatywne emocje, zostaje uznany za dupka i dziewczyna jest w sumie zadowolona, że nie będą jednak razem pracować.
Los chce, że kilka lat później ich drogi znów się przecinają. Nora, namówiona przez siostrę, udaje się wraz z nią do małego, urokliwego miasteczka, w którym toczy się akcja jednego z bestsellerów (który Charlie odrzucił na spotkaniu), wydawca pochodzi z tej mieściny i właśnie jest w odwiedzinach u rodziców. No i wiecie... slow burn, anemies to lovers, motyle w brzuchu, trzęsienie ziemi i tak dalej.
Moja pierwsza myśl po przeczytaniu tej książki: jeżu kolczasty! Wszyscy jej bohaterowie potrzebują porządnej terapii! Główna bohaterka może nawet dwóch. Jedyna rzecz, która może uratować ten tytuł to... nie, chyba jednak nie ma nic takiego. Jeśli lubicie romanse to wiecie, śmiało - ja nie jestem ekspertem w tym temacie. Ale jeśli chcielibyście przeczytać tę książkę, bo tak jak ja naiwnie myślicie, że chodzi tu o książki, to nie - lepiej zróbcie sobie re-read Zafona czy czegoś podobnego.
wyd.: Kobiece
stron: 464
tytuł oryginalny: Book Lovers
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz